Thx God

Za co dziękujecie Bogu?
Michał Kopaniszyn:  Za to że wróciliśmy cało i zdrowo z tej wycieczki. To była podróż bez planu. Mówiąc wprost bez przygotowania, takiego które w jakikolwiek sposób by nas zaasekurowało. Puściliśmy się w tę otchłań i tę przestrzeń. Ja na pewno dziękuję Bogu za to, że wróciłem, więcej zrozumiałem i jestem wzbogacony o te doświadczenie, które można zobaczyć w filmie, ale też wewnętrznie przeszedłem metamorfozę, czyli rodzaj zmiany moje świadomości, mojego stanu ducha.

Szymon Padoł: dziękuję Bogu za to, że jestem, za to że mogę być. Za to, że życie jest piękne, że mam szczęście w życiu.
Nie mieliśmy żadnego planu.
Michał Kopaniszyn: Mimo Twojej czujności, wytworzona przez brata szamana energia i tak wyłączyła Ci rekorder?

Szymon Padoł: Tak. Bateria była słaba, a tam nie było szans w ogóle ani naładować, ani kupić baterii, bo to było w środku dżungli, więc sam wyłączałem co jakiś czas rekorder, żeby nagranie było zachowane. W momencie gdy ceremonie przejął ten brat szamana, który nie wyraził zgody na żadne nagrywanie, jakimś cudem rekorder sam się wyłączył. Z tego etapu nic nie jest nagrane.

Michał Kopaniszyn: Takich wyładowań elektryczności mieliśmy trochę więcej. Ja z kolei miałem problem z kamerą. Pan, który w Los Angeles nawoływał do nawrócenia się, powiedzmy mówił o armagedonie, który jest bliski, robił to z taką energią, którą wyładował w moją stronę, że mi wyłączył po prostu kamerę. Cofnąłem się do nagranych plików i nie było po prostu nic z tego setu. Poprosiłem go, żeby mnie wpuścił do tego, wyjaśniłem, że nie mam złych intencji, że robimy film, zaakceptował i mogłem swobodnie nagrywać.

Szymon Padoł: Wytworzył takie pole elektromagnetyczne... Ja bym wcześniej w to nie uwierzył, ale teraz uwierzyłbym już na pewno. Przypuszczam, że to fizycznie odbywało się na poziomie pola elektromagnetycznego. Wytworzył je takie, że nie tylko nagrywanie się wyłączyło, ale kamera się zawiesiła. Dopiero po drugim wyciągnięciu baterii znowu udało się ją włączyć.
Ten film, ta podróż nauczyła nas sztuki akceptacji danej chwili.
Michał Kopaniszyn: Będąc w Peru, byliśmy na ceremonii Aya Łaski... 
Szymon Padoł: ja to nagrywałem oczywiście, co też było niesamowitym przeżyciem, bo świadomość mi się rozdwoiła na ten stan odczuwalny od dołu, od serca, na tę wibrację gęstszą, a tu u góry czułem jakby drugi poziom świadomości, to była świadomość umysłowa powiedzmy.
Michał Kopaniszyn: …analityczna.
Szymon Padoł: Ten film, ta podróż nauczyła nas sztuki akceptacji danej chwili, obecnego obrazu, taki jaki jest. Rzeczy, których nie się zmienić, trzeba po prostu zaakceptować.
Michał Kopaniszyn: zgłębiając tę myśl, to rzeczywiście, mieliśmy tak, że jadąc, przesuwając się przez kolejne kontynenty, przez kolejne pejzaże, sytuacje, które widzieliśmy z autobusu, widzieliśmy, że nie możemy złapać tego wszystkiego. To była właśnie ta sztuka akceptacji, żeby asymilować, ale zostawiać, puszczać i otworzyć się na nowe. W momencie, gdy fiksowaliśmy się na jakimś ujęcie, albo zaczęliśmy coś planować, albo wymyślać w swojej głowie okazywało się, że umyka nam to co dzieje się teraz, coś pięknego, coś co właśnie się zwijało przed naszymi oczami. Potem staraliśmy się to zbalansować. Mieliśmy w sobie taką dozę szaleństwa, że byliśmy jednak w stanie wysiąść z autobusu, który gdzieś tam jedzie. Wysiadaliśmy w środku wsi, bo akurat wykuwano tam posągi Buddy. Chcieliśmy to nagrać i robiliśmy to. Z drugiej strony wiele puszczaliśmy i zostawialiśmy takie jakie jest.
Las Vegas to jest plastik do potęgi.
Michał Kopaniszyn: No tak, ale tego ducha tam (w Las Vegas) nie ma. On jest ciągle zabijany. Z każdym slajdem, wystrzałem, z każdym nowym banknotem, który wylatuje z maszyny, to jest oskubane z tej duchowości. Będąc w Peru, byliśmy na ceremonii Aya Łaski to było samo sedno, samo serce dziania się tej duchowości, wspaniali ludzie, wspaniały szaman nas ugościł, wziął nas w podróż łodzią, gdzie płynęliśmy cały dzień do jego rodzinnej wioski i tam widzieliśmy tę ceremonię, i sam moment tego duchowego rytuału jest nie do nagrania. Poprosili nas o to, żebyśmy nie nagrywali, bo te urządzenia rozpraszają, nie chcą tego linku z cywilizacją, z współczesnością. Proszą nas też o wejście w samych siebie i to było oczywiście świetne, bo dla nas, dla ludzi, którzy tam wyruszyli, którzy się tam znaleźli, dla całego tego projektu też to było dobre weszliśmy jeszcze głębiej w siebie i przez to mogliśmy głębiej opowiadać tę rzeczywistość. Z drugiej strony, te najbardziej duchowe momenty były nie do nagrania, po prostu tam nie o to chodziło.
Michał Kopaniszyn: Z jednej strony nas interesował duch i bycie poza materią, poza gonitwą posiadania i spełniania swoich pragnień, a z drugiej strony mieliśmy po równo materiału, nawet chyba więcej było tego plastiku, tej powierzchowności. Jakoś nas to przyciągnęło. Może to było też łatwiejsze do nagrania.
Szymon Padoł: W Las Vegas na pewno było to łatwe do nagrania, chociaż w Las Vegas wbrew pozorom jest też bardzo dużo biednych ludzi, żyjących na ulicy, także tam też jest bardzo duży kontrast.
Michał Kopaniszyn: Las Vegas to było taka atrapa, że jest fajnie, że było naprawdę niefajnie. Ja się tam nie bawiłem w ogóle. Ty próbowałeś chyba w coś tam zagrać?
Szymon Padoł: wrzuciłem może 3 dolary w maszynę, ale dostawałem drinki (śmiech), choć za drinki trzeba było napiwki dawać. Las Vegas jest śmieszne, jeśli się do niego podchodzi jako do miejsca tandetnego w założeniu. To jest miasto zbudowane po to, żeby wejść do jakiejś dekoracji. To jest jak gigantyczne studio filmowe. Tam jest sztuczna Wenecja wybudowana, gdzie gondolier śpiewa „ O sole mio” jak mu się zapłaci. Prze kosmiczne rzeczy. Założyłem sobie, że Las Vegas to jest plastik do potęgi, no i fajnie było obejrzeć ten plastik, ale to jest sztuczność po prostu. Jeśli ktoś chce zobaczyć kwintesencje wymyślonego na siłę świata, to jest jak Truman Show.
Michał Kopaniszyn: Te światy, to były różne rytmy, skrajnie różne rytmy. Azja to był rytm duchowości...
Szymon Padoł: … i klaksonów (śmiech)
Michał: Klaksonów też (śmiech). W mieście chaos, a bliżej natury już się robiło ciekawie, przestrzennie. Też ludzie cudowni, którzy po prostu z uśmiechem i taką otwartością uczyli nas tej akceptacji. To było świetne. Natomiast w Stanach czy Meksyku wyczuwało się jakąś presje i takie duże pole cierpiące, do którego staraliśmy się nie podłączać albo wymiksować.
Szymon Padoł: takie sytuacje jakichś planów ustawianych, próbowaliśmy robić i to nie wychodziło, ale poprzez to, że nie wychodziło, to musieliśmy nauczyć się to akceptować. Akceptacja to jest w ogóle sztuka życia.
Michał Kopaniszyn: to jest lekkość. Bo to jest taki paradoks, że puszczasz coś, ale w momencie jak to robisz to Cię to wyzwala i od razu czujesz się lepiej. Współczuje tym wszystkim kolegom, którzy kręcą filmy wg storyboardu i scenariusza, szczególnie gdy wyruszają do innego kontynentu, wchodzą w głąb innej kultury. To jest jakby śnić na chama, wziąć jakieś pigułki, które mają Ci wymusić daną sytuację, która tam w ogóle nie istnieje, bo tam chodzi o coś zupełnie innego. Tam jest inne tempo, inny rytm, trzeba to jakby poczuć, trzeba w to wejść, wyczuć tę wibracje i dopiero wtedy zaczyna się to dziać. Jeżeli to za bardzo się skomplikuje w swojej głowie to pryska i też ta mistyczność, o którą nam chodziło w tym filmie, też jakby przestaje istnieć.
Realizowany przez Michała Kopaniszyna i Szymona Padoła w roku 2011/2012 film „THX GOD” ukazuje kilka równoległych dróg dojścia do tego samego punktu, kilka równoległych scenariuszy pokazujących drogę człowieka między dwoma biegunami, od narodzin do śmierci, od stanu nieświadomości poprzez świadomość społeczną, religijną, osobistą, aż do wyzwolenia, do czystego jednoczącego światła. Główną osią filmu jest droga, którą podąża człowiek między tymi dwoma wydarzeniami, często tożsamymi z życiem i śmiercią.
Niezaplanowane, mocno improwizowane, wypadkowa wspólnej przygody, a nie regulaminowa organizacja filmowego przedsięwzięcia. Brzmi jak kolejna produkcja, która potraktuje określenie „eksperyment” jako okoliczność łagodzącą i alibi na nieudany wybryk. 
Z "Thx God" jest inaczej – brak akademickiej higieny pracy niczym nie zaszkodził. To hipnotyzujący i nieokiełznany trip po świecie, ale nie turystyczny – a poważnie refleksyjny i kontestujący.
"Thx God" to zmontowane w rytm transowej muzyki migawki z całego świata: od slumsów w Indiach, przez Ścianę Płaczu, po blokowiska w Stanach Zjednoczonych. Twórcy w tym hipnotycznym, przypominającym rozciągnięty do 40 minut teledysk dokumencie szukają wspólnych punktów światowych religii...
Back to Top